niedziela, 13 grudnia 2015

Młode Wilki 11

"Mierzyć wysoko i wierzyć w to mocno, nawet jak przegrasz zostanie ci godność, dzięki niej wstajesz i biegniesz dalej. Prosto do celu, by w końcu go osiągnąć!"



Po zakończeniu ekstremalnie długiej konwersacji z Kurkiem, Pitem i Zatim, schowałam do pokoju. Nie zastanawiając się nawet przez chwilę, podreptałam w stronę swoich, a następnie drzwi swojego kruczoczarnego przyjaciela.
-Czego chcesz? - zapytał bez emocji, opierając się barkiem o futrynę.
-Chyba musimy sobie coś wyjaśnić Olek - westchnęłam, weszłam wgłąb pomieszczenia i usiadłam na brzegu łóżka. Nerwowo ściskałam w dłoni brzeg koca, który niechlujnie zwisał z materaca.
Śliwka jakby nie przejął się moją obecnością i zajął się  wrzucaniem swoich pogniecionych ciuchów do dużej torby.
-Co ty robisz? - nie doczekałam się odpowiedzi.
-Olek do jasnej kurwy! Możesz w końcu powiedzieć co cię gryzie? Jeśli nie chcesz się ze mną przyjaźnić, to powiedz mi to wprost, bo ja już naprawdę mam dosyć twoich ciągłych humorków. Zawsze ci coś nie pasuje, chodzisz naburmuszony i wszystko cię denerwuje. Chyba musi być coś na rzeczy, prawda?
-Ja też już mam dosyć naszej przyjaźni - usiadł po drugiej stronie łóżka opierając się swoimi plecami o moje. Głośno przełknęłam ślinę, próbując przetrawić to co przed chwilą powiedział.
-Mam dosyć siebie i ciebie jako przyjaciół. Mam dosyć mojej relacji z Arturem, ale chyba najbardziej... nie mogę znieść widoku ciebie i Kurka razem -  pocałował wierzch mojej dłoni.
-Chwila... jak to mnie i Kurka? - obejrzałam się za siebie.
-Błagam, Karola... myślisz, że tego nie widzę? Dwa razy nocował w twoim pokoju w Spale. Na śniadaniu byliście wykończeni, a potem nie mogliście się rozstać, kiedy wyjeżdżali na turniej. Chcąc czy nie chcąc miałem pokój na przeciwko.
-Olek... po pierwsze. Z Bartkiem znam się kilka dobrych lat i nigdy, ale to nigdy pomiędzy nami do niczego nie doszło. Nie wiedzieliśmy się przez kilka miesięcy, więc potrzebowaliśmy porozmawiać, tyle.
-A po drugie?
-Co to ma wspólnego ze mną? - westchnął słysząc moje słowa.
-Sama sobie odpowiedz na to pytanie, bo ja chyba dałem ci to do zrozumienia nie raz. Poza tym ty masz mnie gdzieś, a za każdym razem kiedy chcę się do ciebie zbliżyć, odpychasz mnie.
-Olek... - odwróciłam swoje ciało o sto osiemdziesiąt stopni i dłonią odwróciłam twarz przyjmującego w swoją stronę. Jego oczy miały w sobie ten niesamowity błysk, który sprawił, że gula w gardle nie pozwoliła mi wydusić z siebie ani jednego słowa. Mój wzrok mimowolnie wędrował po każdym detalu skóry siatkarza, powodując ciarki na plecach i rumieńce, którymi kolejny raz wydałam swoje uczucia.
-Ufasz mi? - zapytał z lekkim uśmieszkiem.
-No - mruknęłam żartobliwie.
-Chodź - nie pytając o powód, ruszyłam w drogę za niebieskookim. Po drodze zebraliśmy ze sobą Romacia z dziewczyną - Izą.
Wsiedliśmy do białego Audi i w rytmach wakacyjnych hitów disco polo, wyjechaliśmy w przynajmniej dla mnie mniej określonym kierunku.
-Ona czuje we mnie piniądz! Wystroiła się jak Beyonce! Patrzy na mnie drinka pijąc! - fałszowaliśmy na cały głos.
-Prawa komora gazowa jak się bawicie! Lewa komora nie słyszę was! Uuuu! - wydarłam się jednocześnie wykonując dziwne ruchy swoimi rękoma. Całe napięcie między wszystkimi jakby wyparowało.
-Nie wiem czy będzie ci tak do śmiechu jak zobaczysz, gdzie nas wywiozłem - śmiał się kierowca.
-Przecież gorzej już być nie może - puściłam mu oczko.
Kilka piosenek później byliśmy już na miejscu, jeżeli most kilkadziesiąt metrów nad ziemią można nazwać miejscem docelowym.
-Co ty knujesz Śliwka? Chcesz nas stąd zrzucić? - zrobiłam podejrzliwą minę.
-Skądże... skoczymy razem - mina kruczoczarnego wyglądała jak klon irytującego uśmieszku mojego brata.
-Chyba sobie żartujesz w tym momencie - założyłam ręce na biodra mrożąc wzrokiem przyjmującego.
-To my sobie popatrzymy jak się zabijacie - wtrącił Romać, nerwowo zaciskając ręce w piąstkach.
-Szymon, błagam cię... przecież jak tylko spojrzysz w dół, będziesz potrzebował pomocy psychiatry, ewentualnie reanimacji zwanej inaczej pierwszą pomocą - wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-Iza, piątka! - klasnęliśmy sobie w dłonie - założę się, że Olek zrobi to samo - wydukałam zwijając się ze śmiechu.
-Założysz się? - zapytał pewny siebie.
-Założę się - wyciągnęłam do niego rękę, którą uścisnął. Przybliżył swoją twarz do mojej i wyszeptał do ucha.
-O kolację u mnie w domu - przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
-O ile przeżyjemy.
-My idziemy się przejść. Nie mam zamiaru być świadkiem śmierci moich przyjaciół - para sztucznie skruszona skierowała się w przeciwną stronę.
-Cykory! - wykrzyczał Olek i objął mnie ręką w pasie, prowadząc w stronę starszego pana, który odpowiednio założył na nas wszystkie niezbędne zabezpieczenia.
-Nie będę przeszkadzał zakochanym. Kiedy będziecie gotowi po prostu skoczcie - uśmiechnął się do nas opiekuńczo. Zostaliśmy sami, stojąc przed barierką na wysokości kilkudziesięciu metrów. Księżyc, który akurat świecił na nas w całej okazałości połączony z dźwiękiem koników polnych i szumem wody, wprawiał moje ciało w drganie, którego nie mogłam opanować.
-Boję się Olek - przytuliłam się do chłopaka tak mocno jak tylko mogłam.
-Jestem tutaj, nie bój się - ucałował czubek mojej głowy.
-Piotrek mnie zabije jak się dowie - przymknęłam powieki i objęłam nogami biodra Śliwki.
-A mnie mama - poczułam jak przechylamy się w lewą stronę, a moje gardło odruchowo zaczęło wydawać dźwięk przeraźliwego pisku. Spadaliśmy z głową do dołu, by zatrzymać się kilka centymetrów nad taflą wody.
-Co teraz! - wykrzyczałam trzęsąc się bardziej niż chory na padaczkę.
-Chyba musimy odpiąć się od liny - odpowiedział rozbawiony kruczoczarny.
-Ja nie umiem pływać!
-Nie ma innego wyjścia - spojrzał mi prosto w oczy - trzymaj się! - moje ciało znalazło się pod taflą wody. Dzięki niefortunnym ruchom rąk i nóg znalazłam się na powierzchni. Przerażonym wzrokiem zaczęłam szukać Olka, którego nie mogłam zlokalizować.
-Olek! Olek! Śliwka! - moje serce na chwilę przestało bić. Nie... to nie może być prawda!
-Olek! - użyłam chyba wszystkich strun głosowych, ale śladu po przyjmującym dalej nie było. Ze łzami w oczach zaczęłam płynąć w stronę brzegu. Postawiłam stopy na ziemi i ze słoną cieczą w swoich ślepiach, chodziłam w tą i z powrotem. W pewnym momencie natknęłam się na coś dużego, czego wcześniej tam nie było.
-Czyli jednak trochę ci na mnie zależy? - wtuliłam się w mokrą koszulkę, przesiąkniętą charakterystycznym zapachem, który wprost uwielbiałam.
-Idioto...
-Dobra zakochańce! Skoro przeżyliście, to musimy wracać, bo Kędziorek dzwonił, że za godzinę jest mecz.
-Hej, hej! To miał być jakiś spisek! Wiecie jak ja się bałam! A tak poza tym, to jesteśmy tylko przyjaciółmi i nie pozwalaj sobie - wykrzyczałam zła, nie do końca potrafiąc złożyć konkretną wypowiedź.
-Taa, jasne - wywrócił oczami.
-Ja tam uważam, że...
-Śliwka! Ty już sobie ze mną nie pogrywaj! Bo przez ciebie o mało nie potrzebowałam reanimacji, a teraz jestem cała mokra!
-No dobra, dobra - uśmiechnął się szeroko i zbliżył swoją twarz do mojego ucha - zobaczymy co powiesz po kolacji - zawiesiłam wzrok na gałęzi, chcąc za wszelką cenę uniknąć spojrzenia przyjmującego.
-To zależy jak poradzisz sobie w kuchni - wyszczerzyłam się.
-Idziecie czy nie!
-Lecimy Szymonku! - przesłałam mu buziaka w powietrzu.
-Eej! Ja też chcę! - kruczoczarny nadstawił swój policzek
-Za to co mi dzisiaj zrobiłeś? Pff - wyminęłam go i szybkim krokiem skierowałam się w stronę ''białego'' Audi.
To zdecydowanie najdziwniejszy dzień tych wakacji...

***

Po długiej i odprężającej kąpieli, ubrana w męską koszulkę i krótkie spodenki podreptałam do pokoju Kędziorka.
-Hejo! - weszłam wgłąb pomieszczenia i rozsiadłam się wygodnie na skórzanej kanapie. Może przynajmniej tutaj, w czterech ścianach mojego głupkowatego i kochanego przyjaciela, znajdę chwilę wytchnienia...
-Jaki wynik obstawiasz? - podał mi do ręki zielonego drinka.
-Trzy jeden. Myślę, że mój brat nie jest tak okrutny i da przebić się Włochom przez jego blok.
-Kędzior! Zgubiłem jedną skarpetkę! Nie widziałeś jej może? Taka zielona w białe kropki - odwróciłam się, a moim oczom ukazał się Dryja paradujący w samych bokserkach.
-Jezu Karolina, co ty tu robisz! - przerażony złapał za pierwszą lepszą michałową koszulkę i zasłonił pewne miejsca jego ciała.
-Nie widziałem twojej skarpetki Dawidzie - odpowiedział wymownie kielczanin.
-Po co ci skarpetki latem? - zmarszczyłam brwi.
-Nikt mnie nie rozumie - teatralnie spuścił głowę i wyszedł z pokoju.
Czy ten wyjazd, aby na pewno był dobrym pomysłem?

-----------------------------------------------------------------------------------
Tak jak obiecałam w weekend jestem z 11 :)
Za chwilę idę się pakować na obóz, więc niestety nie mam czasu na korektę tekstu. Mam nadzieję, że nie narobiłam żadnych głupich błędów ;)
Miłej niedzieli :-*
                                             KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ!